Czwartek, 13:52
Cześć dziewczyny!
Na wstępie przepraszam, że tyle nie pisałam. Tydzień. To kompletnie do mnie nie podobne, ale po prostu nie miałam na to ochoty. Dzisiaj natomiast mam do omówienie tyle spraw, że coś mi się wydaje, że ten wpis wyjdzie super długi. Także jeśli macie ochotę, to zróbcie sobie herbatkę i zapraszam do przeczytania.
Zacznę może od piątku. Tego dnia wcześniej spotkałam się z Szymkiem, bo przyjechał po mnie zaraz po pracy, tak koło 17, pojechaliśmy do niego i zaczęliśmy weekend. Mieliśmy tego dnia sprzątać, ale finalnie Szymek tylko odkurzył, a ja w tym czasie zrobiłam granolę, która wyszła fenomenalnie! Wiadomo trochę się poprzytulaliśmy, obejrzeliśmy serial (cały czas oglądamy The Office) i zrobiłam nam kolację. Mamy taki zwyczaj, że w piątki zawsze robimy sobie jakąś deseczkę.
I co my tu mamy...
Coś a'la burgery, ale w zdrowszej wersji i zrobione z tortilli. Placek wysmarowałam mięsem mielonym i tą stroną wrzuciłam na patelnię, następnie dałam sos, cebulkę, ser żółty, ogórka kiszonego i pomidorka, wszystko posypałam jeszcze z wierzchu serem i przykryłam drugą tortillą. Ja użyłam tych małych.
A oprócz tego to standardowo fuet, chorizo, oliwki, papryczki, pomidorki i winogrona.
Ja zjadłam dwa trójkąciki i trochę przekąsek.
Następnego dnia Szymon miał silne postanowienie pójścia na siłownie z rana. Także nastawiłam budzik na 8:30, ale z łóżka wypędziłam go znacznie później. Zrobiłam nam lekkie śniadanie w postaci granoli. A po powrocie z siłowni zjedliśmy tosta w jajku z warzywami.
Granola była z orzechami i bananem, do tego dodałam jogurt naturalny i mrożone truskawki.
Na lunch zjedliśmy tosta, kiedyś Wam o nich mówiłam.
Tutaj macie instrukcję jak zrobić. Ja natomiast po włożeniu chleba na jajka odwracam wszystko na drugą stronę, tak żeby omlet był w środku, a chleb przypieczony- chrupiący.
A co robiłam gdy Szymka nie było w domu? W planie miałam pisanie magisterki lub czytanie książki, ale skończyło się na tym, że posprzątałam mieszkanie. Nazwijcie mnie głupią, teraz sama się tak czuję. Później usłyszałam jedynie, że nie musiałam, ale żadnego dziękuje ani nic z tych rzeczy. Zażartował jedynie, że jeszcze okna przydałoby się umyć.
Tego dnia nigdzie nie wychodziliśmy, bo było strasznie zimno. Jedynie wyszłam do cukierni po ciasto, bo Szymek miał ochotę, ale tylko jak ja pójdę... No to poszłam. Namalowaliśmy także w końcu obraz! Chwalę Wam się poniżej, moim zdaniem super wyszło :)
Takie malowanie to świetny pomysł na wspólne spędzenie czasu. Oboje super się bawiliśmy.
Jak zwykle wyszło pysznie!
Tego dnia obejrzeliśmy też dobry film, ale niestety nie pamiętam tytułu.
Potem przyszła niedziela. Pospaliśmy do 10:30, gdy się już zebraliśmy to poszliśmy po kawę do żabki i kupiliśmy kolejne ciacho. Na śniadanie natomiast zjedliśmy szakuszkę.
Szkszuka to taki nasz klasy, ale mi się powoli zaczyna przejadać, więc na ten weekend wymyśliłam coś innego. To ciasto po prawej to połowa ciasta brownie z poprzedniego dnia i nowe- 3 czekolady. Nie wiem czy pamiętacie, ale robiłam takie samo w Hiszpanii i wyszło pysznie. Bardzo chciałam jeszcze raz spróbować tego smaku. Ogólnie ostatnio bardzo często myślę o Hiszpanii.
Dzień spędziliśmy miło, ale wieczorem gdy się już żegnaliśmy Szymek powiedział mi coś w stylu, że już mnie musi odwieźć bo czeka na niego "jedyna godzina, którą może spędzić sam w weekend". Oczywiście zapytałam czy wolałby więcej czasu spędzać sam, myślała, że znam odpowiedź, ale ten ku mojemu zaskoczeniu odpowiedział, że tak. Jakby powiedzieć, że zrobiło mi się przykro to tak jakby nic nie powiedzieć. Nie wiedziałam zbytnio jak mam się zachować, więc po prostu powiedziałam, że w przyszłym tygodniu pojadę w sobotę, ale szybko urwaliśmy ten temat. Było i nadal jest mi tak cholernie przykro (i głupio!), że mój chłopak ma problem żeby spędzić ze mną dwa dni w całym tygodniu. Jak najbardziej bym zrozumiała gdyby chciał wyjść ze znajomymi, nie widzę w tym żadnego problemu, ale że woli siedzieć sam w domu niż ze mną jakoś spędzić czas, nawet też w domu, to mnie trochę dobija. Myślałam, że jakoś w trakcie tygodnia przejdzie mi ten smutek i co tu dużo mówić, złość też, ale tak się nie stało. Byłam pewna, że chce spędzać ze mną więcej czasu, więc nawet namówiłam go żeby wziął sobie kiedyś wolny piątek (który wypadł jutro), a on mi wyskoczył z czymś takim. Dzisiaj się już widzimy, ale wiecie co? Pierwszy raz nie mam na to kompletnie ochoty i najchętniej zostałabym w domu. Dziwię się, że ta sprawa tak bardzo mnie poruszyła, może nawet za bardzo, ale jeśli nauczyłam się czegoś w ciągu ostatnich kilku lat, to tego, że jak Cię coś boli, to kurwa boli i tyle.
Czasami dochodzę do wniosku, że Szymek ma ze mną za dobrze i mówię to serio. Co tydzień robię zakupy, gotuję, sprzątam po gotowaniu, a w tym tygodniu nawet całe mieszkanie. Kupuję mu prezenty, dbam o to żebyśmy fajnie spędzili czas (jak np. termy albo to wspólne malowanie). Gdy wychodzimy gdzieś do knajpki, to powiem Wam, że nawet z reguły ja płacę, bo chcę mu jakoś zrobić przyjemność.
Teraz pomyślałam, że koniec tego dobrego. Trzeba się nauczyć stawiać granicę. I to nie tylko w związku z Szymkiem, ale też z matką. S. napisałam, że nie robię zakupów, może sam na nie pojechać, albo zrobimy to razem. Jeśli chodzi o gotowanie to nie mam nic przeciwko, bo bardzo to lubię, ale sprzątać więcej nie sprzątam.
Wczoraj był dzień kobiet i Szymek złożył mi życzenia, bardzo miło, ciekawe czy dostanę jakiegoś kwiatka. Nie ukrywam, że bardzo bym chciała. Ja kupiłam mu prezent z okazji dnia mężczyzn, możecie zobaczyć poniżej co przygotowałam.
Ta torebeczka wygląda jak dla dziecka, zdaję sobie z tego sprawę, ale nic lepszego nie znalazłam w Pepco, a torebka to tylko torebka.
Pomimo tego, że jestem na prawdę na niego zła (chociaż głupio się czuję będąc zła na to, że powiedział mi prawdę), to dziwnie czułabym się gdybym nic mu nie dała skoro jutro jest jego święto. Poza tym chciałabym mu w ten sposób pokazać jak sama chciałabym być traktowana.
Wcześniej powiedziałam także, że zamierzam być bardziej stanowcza w stosunku do matki i to prawda. Ostatnio nieźle mnie wkurza. Podam Wam kilka przykładów. W któryś dzień zaczęłam sobie gotować zupę, a ona mówi "zostaw, bo ja gotuję dla Twojego brata to od razu dla Ciebie ugotuję". Ja powiedziałam, że okej, ale chciałabym trzy porcje, na co ona, że spoko, nawet jak mój brat wszystko zje to ugotuje więcej. Potem się pytam gdzie ta zupa, a ona do mnie, że zabrakło, więc pytam kiedy ugotuje, a ona że już gotować nie będzie. I kurde to nie jest pierwszy raz kiedy tak robi. Wiecie dobrze, że zawsze gotuję sobie meal prep, więc gdy ona mówi, że coś zrobi, a potem tego nie robi, to po prostu utrudnia mi życie, bo nie mam potem co jeść. Później ta sama sytuacja powtórzyła się jeszcze z inną zupą i tartą szpinakową. Obiecałam sobie, że więcej nie dam się na to nabrać.
Inną sytuacją, którą mogą przytoczyć jest to, że gdy mój brat przyjechał na dwa dni, to kazała mi zabierać wszystkie nakrycia wierzchnie z szafy z przedpokoju. I pomyślcie sobie przykładowo. Jest 6 wieszaków, zajęte są trzy, a mój brat przyjeżdża i chce powiesić jedną kurtką i moja mama mówi, że wszystkie wieszaki musza być puste, bo on będzie chciał sobie powiesić kurtkę. Ja kurwa nic nie mogę mieć tam.
Inna sytuacja? W weekend, w który nie spotkałam się z Szymkiem zaczęła mi wmawiać, razem z babcią, że on pewnie nigdy nie wyjechał tylko nie chce się ze mną widzieć. Toksyczne.
Zrobiłam jej taki prezent na dzień kobiet. Poszłam też do babci z prezent i kupiłam jej babeczki z owocami.
Jeśli się zastanawiacie dlaczego na torebce jest napisane Beti zamiast mama, to nie wiem czy kiedyś o tym mówiłam, ale ja do mojej mamy nie mówię w ogóle mamo i to już od liceum. Po prostu to słowo nie chce mi przejść przez gardło.
Dobra, nieźle się dzisiaj naprodukowałam. Nie wiem czy ktoś to przeczyta. Jeśli chodzi o bloga to też chciałabym coś zmienić. Dotychczas o części rzeczy nie pisałam, bo wydawało mi się, że albo coś nie jest na temat, albo kogo to obchodzi itd. ale teraz postanowiłam, że napiszę co mi będzie w duszy grało. Nawet jak będą to bardzo intymne albo kłopotliwe rzeczy, w końcu nikt nie musi czytać jak nie ma ochoty.
Na sam koniec chciałam Wam powiedzieć, że coś się dzisiaj zmieniło w kosmosie. Ponoć ostatnie 3 lata były ciężkie dla mojego znaku zodiaku, a teraz wszystko ma zacząć się układać. I mimo, że nie do końca wierzę w takie rzeczy, to jednak daje to pewną nadzieje. Wiecie też, że dokładnie trzy lata temu zaczął się mój pierwszy epizod depresyjny? Najgorszy czas w moim życiu! Może coś się zgadza.
Pa dziewczyny!