Niedziela, 18:42
Dzisiaj mija dokładnie 11 lat od kiedy "zaprzyjaźniłam" się z Aną. Kawał czasu, szmat życia. Czuję jednak, że w ciągu ostatniego roku trochę się zmieniło. Nie jestem już tak silnie uzależniona od tego świata. Nabrałam więcej balansu, ale to oczywiście nie oznacza, że wyszłam z zaburzeń odżywiania. Natomiast przestałam się już głodzić i coraz rzadziej mam napady obżarstwa. Schudłam też 16 kilogramów, więc to też dużo mówi.
Jakiś pechowy miałam ten weekend. Z piątku na sobotę ta historia z dreszczami, potem z poceniem się jak świnia, wczoraj dostałam okres, a dzisiaj na plaży wysypki. Jakoś słabo się czuję. Czuję tutaj usilną presję żeby ciągle coś robić. Czy to pójść na plaże, albo na spacer, czy nawet do sklepu, a potrzebuję chyba dnia, albo przynajmniej jego części spędzonej w łóżku. No dzieci też mi swoje dowalają. Pomimo tego, że mam weekend to z nimi nie odpocznę bo się ciągle drą albo ich matka drze się za nich (ale muszę ją usprawiedliwić, bo ja z takimi dziećmi sama bym nie wytrzymała). Na szczęście niedługo wychodzą.
Jadłam dzisiaj bardzo mało. Myślę, że za chwilę zbiorę się do sklepu i kupię sobie coś dobrego do filmu no i muszę też zjeść jakiś normalny posiłek. Jezu muszę wyjść bo nie wytrzymam tych wrzasków.
PS.1 Zerwałam znajomość z Kevinem. Muszę siebie bardziej szanować.
PS.2 Wczoraj się zważyłam i nawet w czasie okresu ważę mniej niż kiedy wyjeżdżałam z Polski.
Super szczuplejesz! I dobrze, że pokazałaś kolesiowi gdzie raki zimują!
OdpowiedzUsuńByłabyś ze mnie dumna. Bo od tego czasu nawet nie jednemu hahah :)
Usuń