Środa, 15:42
Ostatnio odzywałam się tutaj tydzień temu. Środowy wieczór spędziłam sama, po czym następnego dnia przyjechał do mnie z rana Szymek z pięknym prezentem.
Dostałam taki bukiet róży, jest ich chyba 25. Od razu miałam dobry humor na cały dzień.
Tego samego dnia pojechaliśmy jeszcze do mojej babci coś jej zawieźć, a następnie na zakupy spożywcze. Wieczorem natomiast zrealizowaliśmy bon do piwnego spa i było po prostu WSPANIALE.
Bardzo klimatycznie, bardzo romantycznie!
Następnego dnia miałam zły humor. Nie bez powodu. Szymek gadał przez telefon z bratem i bratową, a ja siedziałam obok i nawet coś tam wtrąciłam, także oboje wiedzieli, że słucham. Na samo zakończenie bratowa mówi do S. "tylko jak już będziesz rozbierał tę dynię wieczorem, to uważaj żebyś żadnego ziarenka tam nie zostawił, bo będziesz miał problem przez długie lata." Słowo dynia było nawiązaniem do przebrania halloweenowego, które żartobliwie powiedziałam, że miałam. Także czytajcie to: gdy będzie rozbierał mnie. Uważam, że tekst okropny, co więcej zrobiło mi się przykro przez fakt, że moja ciąża byłaby dla niego problemem. Już pomijam, że powiedzenie czegoś takiego i wtrącanie się w czyjeś życie jest wyjątkowo nie na miejscu.
Rozchmurzyłam się dopiero późnym popołudniem, wyszliśmy z domu na spacer i zastał nas deszcz, ale i tak było przyjemnie. Kolejnego dnia pojechaliśmy do kociej kawiarni.
Uroczo prawda?
Niedzielę spędziłam całą w kuchni. Gotowałam rosół, robiłam domowy makaron do niego, spaghetti a'la vodka, kotleciki mielone itd. Po czym S. powiedział, że wszystko jest niedobre. Serio. Wkurzyłam się bardzo, ale też ta sytuacja dała mi sporo do myślenia. Przez wszystkie dni kiedy u mnie był nic nie robił oprócz grania na telefonie i leżenia, nawet jak go prosiłam żeby umył naczynia to mówił, że "on jest w gościach". Przykro się robi, ale najbardziej właśnie krytykują osoby, które nic nie robią. Dlatego mu powiedziałam, że spoko, jak mu nie smakuje to jeść nie musi, ale ja się już całkowicie zniechęciłam do gotowania i dbania o niego. Także zapowiedziałam, że w ten weekend ja przyjeżdżam w gości. Już sobie nawet kupiłam gazetkę (Vogue), ulubioną lemoniadę różaną i zamierzam leżeć i dobrze spędzać czas. Nie myślcie, że robię to złośliwie, nie... po prostu strasznie się zniechęciłam przez tę sytuację. Myślę, że takie przypomnienie mu, że naprawdę sporo rzeczy za niego ogarniam dobrze mu zrobi.
Z S. widzę się dopiero w piątek, bo wcześniej nie mam czasu. Oj już chcę ten dzień, lekka złość złością, ale jednak tęsknie za nim bardzo.
Ten tydzień mija mi pod znakiem zupek chińskich. Same wiecie, że kocham i uwielbiam! Jeśli miałabym porównać te dwie, to pierwsza zdecydowanie lepsza.
Zazwyczaj robię ją w ten sposób. Czyli gotuje według instrukcji, ale dodaje także kiszoną kapustę, podsmażone tofu, jajko i plasterek sera żółtego. Pycha!
Jakiś miesiąc temu bardzo mi się zachciało tego pączka z puddingiem, ale wtedy akurat podjechał mój autobus i nie zdążyłam go kupić. I tak chodził za mną od kilku tygodni, w końcu dzisiaj się na niego skusiłam. Niestety okazał się stary i twardy. A miał potencjał!
Zrobiłam też zapas lemoniady różanej, o której Wam ostatnio pisałam. Coś wspaniałego. I w 100 ml tylko 21 kcal.
Chciałam się też pochwalić paznokciami. Nie techniką, bo wiem, że ta leży i kwiczy, ale kolorem. Jest piękny.
Kupiłam też coś takiego do mieszkania S. Kosztowało jedynie 40 zł w action, czyli połowę tego co na np. Allegro. Właśnie wybieram do tego takie naklejki żeby wszystko się ładnie prezentowało.
To właściwie tylko, co miałam Wam napisać. Za chwilkę zbieram się na korepetycje, wszystkie materiały mam już przygotowane. Myślę, że wyjdę wcześniej i pójdę sobie jeszcze na krótki spacer :)