Czwartek, 20:42
Hejka!
Tydzień mnie nie było, zleciało jak jeden dzień, bo byłam zajęta. Ale zacznijmy od początku.
Poprzedni piątek spędziłam na pisaniu magisterki, po południu miałam tylko godzinkę korepetycji. W sobotę miałam powtórkę z rozrywki, wieczorem spotkałam się z przyjaciółką na kolacji, byłyśmy w jednej z moich ulubionych restauracji, jak wróciłam to jeszcze do późna siedziałam nad magisterką i udało mi się odesłać poprawioną wersję.
W niedzielę od 10 do 16 miałam spotkanie dotyczące projektu, który realizuje. Moja grupa zajmuje się młodymi na rynku pracy, będziemy tworzyć film. Cieszę się bardzo, bo po raz pierwszy będę nagrywać i montować profesjonalnym sprzętem. Wieczorem miałam dwie godziny korepetycji, po godzince z dwiema dziewczynami.
W poniedziałek oczywiście uczelnia, wstałam wcześniej żeby zająć się rzeczami na następny dzień. Wróciłam wieczorem i wszystko kontynuowałam.
We wtorek podobnie. Od 8 miałam studia, później poszłam na zakupy pod kalendarz adwentowy dla przyjaciółek. Wieczorem miałam korepetycje i uczyłam się na kolokwium z angielskiego.
Środa okazała się lepsza niż myślałam, że będzie. Rano miałam seminarium, zaraz potem angielski, z kolokwium dostałam 90%, więc bardzo się cieszę. Później miałam prawie 4 godziny przerwy przed kolejnymi zajęciami, nie wróciłam do domu, a zaszyłam się na uczelni i porządnie przyłożyłam do koreańskiego. Nadrobiłam sporo zaległości przez te kilka godzin! Później miałam właśnie swój kurs językowy, a wieczorem jeszcze jedne zajęcia, wyjątkowo były zdalnie, więc mi się udało, zwłaszcza że kończą się dopiero o 21, a ja od 6 byłam na nogach.
No i tak doszliśmy do dnia dzisiejszego, który nie był dla mnie za dobry. Ostatnio znowu mam gorszy okres w relacjach z matką. Kończy jej się umowa na telefon i zapytałam czy nie mogłabym sobie w ramach tego kupić nowy. Oczywiście od razu powiedziałam, że będę płacić za telefon (i przy okazji jej abonament) i o rany dziewczyny... żałuje, że w ogóle cokolwiek się odezwałam. Od tego czasu słyszę ciągłe pretensje i wyrzuty. Że chyba za dużo mam pieniędzy, że niczego nie szanuje, że jestem głupia, że wszystko mam pod nosem i wydaje pieniądze na głupoty, że oszalałam itd.. Nawet w autobusie się poryczałam, a takie akcje mi się nie zdarzają. I wiecie co? Mi nie chodzi o telefon, bo mam na niego pieniądze i mogę go sobie kupić bez jej udziału. Bardziej chodzi mi o jej stosunek względem mnie. Mam 24 lata, a i tak stale traktuje mnie jak dziecko-śmiecia, które nie ma prawa podjąć żadnej decyzji. Dzisiaj też się z nią widziałam i powiedziała mi, że mój brat przyjeżdża w przyszłym tygodniu i trzeba się przygotować. Posprzątać całe mieszkanie, zrobić zakupy, ugotować mu posiłki i tak dalej. Kiedy powiedziałam, że nie zamierzam tego robić, to usłyszałam, że zachowuje się jak psychiczna.