poniedziałek, 24 czerwca 2024

pozdrowienia z najgorszych wakacji ever!

 Poniedziałek, 14:22



Nie było mnie tu ponad tydzień, co według moich standardów jest czasem niebotycznie długim. Nadal jestem na wakacjach w Czarnogórze, ale na szczęście wyjazd już pojutrze. Te wakacje... to dramat. Pozwolę sobie nazwać to najgorszymi wakacjami w moim życiu, aby mieć pewność, że już więcej nic podobnego (tudzież gorszego) mi się nie przytrafi. Okej, zacznijmy od początku. 

Wyjazd. Wyjazd zaplanowany był z Rzeszowa, wszystkim kazali przyjechać kilka godzin wcześniej żeby się przygotować, więc my w pędzie byliśmy na miejscu już koło 15. I po co? Okazało się, że nikt nie jest gotowy, spakowany, a my spędziliśmy całe popołudnie jak idioci siedząc na kanapie. W planie był grill, na którego przygotowałam masę jedzenia, po czym okazało się, że jednak jest odwołany, no bo tak. 

Cała droga busikiem minęła bardzo spokojnie i przyjemnie, ja nałykałam się leków i spałam jak zabita. Na miejsce dojechaliśmy w niedzielę około godziny 15. Willa, w której jesteśmy jest piękna, na dodatek mamy basen, ale... mieszkamy na takim zadupiu, że tu nawet psy dupami nie szczekają czy jak to się mówi. Dosłownie tutaj nie ma NIC, wszędzie trzeba jechać samochodem, do którego prowadzenia uprawnienia ma tylko jedna osoba. Może to i moja wina, bo przed wyjazdem nie obczaiłam miejscowości, ale z drugiej strony na nic by się to zdało, bo brat Szymka zarezerwował wszystko i wpłacił zaliczkę bez naszej wiedzy, jedynie napisał "nic już się nie da zmienić, wszystko jest zaklepane". Aaa... brat Szymka. To jest chyba dłuższy temat do rozmowy, ale ograniczę się do kilku prostych wyrazów. Palant. Głupek. Gbur. Zjeb. Normalnie się nie można przy nim odezwać. Ostatnio jechali do jakiegoś miejsca kultu religijnego i powiedziałam zwyczajnie, że ja nie jadę, bo mnie takie miejsca nie interesują, to ten od razu do mnie "no to super, będzie lżej, więcej miejsca bez Ciebie". I ciągle rzuca takimi tekstami, nie tylko do mnie, ale do wszystkich, na dodatek drze się na żonę lepiej niż zawodowy żołnierz. No po prostu palant! Szymek mówi, że taki ma charakter, ale dla mnie to najgorsze wytłumaczenie ze wszystkich. Chamstwa nie można tolerować - nigdy! 

Kolejna rzecz - jeszcze w drodze dostałam okres, więc cierpiałam niemiłosiernie. A jak tylko mi się skończył, to się... uwaga... uwaga... rozchorowałam się! Katar, ból gardła, zatok, gorączka, a teraz mam kaszel. Jak tylko ja się trochę podleczyłam to mój chłopak dostał poparzenia słonecznego pomimo filtra 50+ i leżenia pod parasolem. Jest cały piegowaty, a taka skóra jest podobno bardzo wrażliwa na promienie słoneczne. Gdy byliśmy w restauracji sami to ledwo zamówiliśmy jedzenie, a on mi w momencie powiedział, że jemu jest słabo, niedobrze i zaraz zemdleje, więc żebym leciała się zapytać o numer na pogotowie. Nawet nie wiecie jak się przestraszyłam. Tutaj nikt nie mówi po angielsku, wszędzie brak zasięgu, a my byliśmy daleko od domu. Na szczęście po chwili mu przeszło i obyło się bez wzywania karetki. 

Byliśmy na dwóch wycieczkach. Po nich powiedziałam pas, bo to był jakiś nieśmieszny żart. Jedna to był "rejs" "łodzią" po jeziorze... jezu nic nudniejszego w życiu nie przetrwałam. Słowo "łódź" specjalnie napisałam w cudzysłowie, bo to w rzeczywistości był jakiś stary kuter rybacki, a nie łódź. Przed wyjazdem prosiłam Szymka żebyśmy nie jechali, bo oglądałam filmiki i wiedziałam, że to będzie jakiś bubel to się wszyscy uparli. Zapłaciliśmy za to ponad 100 euro - od pary i okazało się, że utopiliśmy tą kasę bo wycieczka była do dupy. Na dodatek potem się jeszcze uparli na knajpę, w której jadł Robert Makłowicz... piszę, że jadł, bo z pewnością nie polecał. To nawet nie była knajpa, tylko jakaś speluna, a jedzenie było okropne. Inna wycieczka to wejście do ruin fortu (na górze) podczas 40 stopniowego upału. Ruiny okazały się dwoma rozpadającymi się ścianami... nic więcej. 

Na dodatek... umawiamy się dajmy na to na wyjazd o 9,  ja wstaję wcześniej, wszystko szykuję żeby być gotową, schodzę na dół, a Ci se jeszcze w piżamach siedzą i nigdzie nie śpieszą. I to nie jest jednorazowa sytuacja, tylko tak jest CIĄGLE. I to jest także powodem tego dlaczego aktualnie jestem pokłócona na śmierć z chłopakiem. Mieliśmy dzisiaj jechać na wycieczkę, więc ja wczoraj wieczorem wróciłam wcześniej z plaży, wszystko przygotowałam, ciuchy naszykowane, kanapki ogarnięte, stroje spakowane. No wszystko. Gdy towarzystwo wróciło z wycieczki w góry (my nie byliśmy, bo S. jest poparzony), to powiedziałam S. żeby poszedł się zapytać, o której wyjeżdżamy. Już była późna godzina, więc ja się położyłam do łóżka i nie schodziłam na dół. Wrócił i powiedział, że nie jedziemy, bo im się nie chce, bo są zmęczeni. No i wściekłam się szczerze mówiąc jak osa, bo uważam, że skoro razem przyjechaliśmy to powinniśmy trzymać się planów, a nawet jeśli nie to, to chociaż szanować się na tyle żeby wspólnie ustalić inny. Tymczasem czuję się jak 10 latka na wakacjach z rodzicami. Od początku wyjazdu nie zrobiliśmy dosłownie NIC o co prosiłam, bo brat Szymka wielki pan i władca zawsze decyduje inaczej. 

Jestem wściekła i chce mi się płakać. Bo nie dość, że zmarnowałam na ten wyjazd cały swój urlop, to jeszcze mase kasy! A jeśli o kasie mowa, to kolejny powód mojej frustracji. Pytałam się S. przed wyjazdem chyba z 20 razy jak nie więcej ile będzie kosztować wyjazd, bo chciałabym się przygotować, to za każdym razem dostawałam odpowiedź, że ja mam się tym nie interesować, bo on wszystko ogarnie. Jak tylko dojechaliśmy, to było trzeba zapłacić resztę za pobyt, wspaniali organizatorzy wyjazdu nie zapytaliśmy się czy można zrobić to przelewem (a okazało się, że nie i trzeba mieć gotówkę), więc musieliśmy jeździć po mieście i wypłacać hajs. A uwierzcie mi, że znalezienie bankomatu na tym zadupiu to jak trafienie w totka. Znaleźliśmy, jasne i nawet nie powiem Wam ile hajsu straciłam na wypłacie z bankomatu. Bo nie dość, że kurs był powyżej 5! to jeszcze zapłaciłam ogromną prowizję, bo bankomat nie był z sieci Euronetu, a innego nie było. I tutaj mówię, że jasne S. też wypłacił, ale wiadomo, że było trzeba więcej dołożyć i też chciałam mieć coś dla siebie. Wszystko co rozmieniliśmy w pl poszło na zapłatę za domek, a i tak było trzeba wypłacić. 

Na dodatek trafiliśmy na awarie w kraju i co rusz nie ma prądu. A jak prądu to też internetu i wody...

Zostały dwa dni wyjazdu. Jak tak dalej pójdzie to wrócę do polski jako singielka. 

piątek, 14 czerwca 2024

ostatni wpis z polski

Piątek, 10:59


Nie odzywałam się tutaj kilka dni, ale to dlatego, że cisnęłam nadgodziny w pracy, aby dzisiaj wziąć sobie dodatkowy dzień wolnego. Troszkę panikuje przed naszym wyjazdem, który jest już w ten weekend i chciałam wszystko porządnie przygotować. Zwłaszcza, że nie mam pomocy ze strony chłopaka, bo on pracuje dosłownie od rana do samego wieczora, przed wyjazdem musi oddać kilka projektów, także to dodatkowy stres dla nas obojga. Na wakacjach niestety też będzie musiał pracować.

Powiem Wam, że dobrze, że mam to wolne, bo inaczej bym się sama ze wszystkim nie wyrobiła. Dzisiaj byłam już w aptece, action, rossmannie, a także wykupiłam nam ubezpieczenie na podróż i posegregowałam kosmetyki. Póki co jestem u siebie w domu i staram się nacieszyć kotem przed wakacjami. Za jakieś dwie godzinki jadę do mieszkania chłopaka i mam tam jeszcze w planie wstawić dwa prania i poprasować. Muszę też wymienić pieniądze, zrobić zakupy spożywcze, a także nas dopakować. Na jutro natomiast zostawiam sobie przygotowania na grilla, który ma się odbyć u brata S. przed wyjazdem. 

Najgorsze jest to, że dosłownie na dniach powinnam dostać okres, także zmarnuje mi się część wyjazdu, a przynajmniej nie będzie aż tak komfortowa. 

Kończę już pisać i lecę się zająć kolejną sprawą z listy to do. Biorę ze sobą laptopa, także z pewnością będę nadawać także z Czarnogóry :) 

poniedziałek, 10 czerwca 2024

restauracja po kuchennych rewolucjach, morskie oko i ohydny ramen

 Poniedziałek, 21:14



Cześć!

Odzywam się po weekendzie, mam wrażenie, że zrobiłam w ciągu niego tyle rzeczy, że czuję jakby mnie tutaj rok nie było. 

Przenieśmy się do piątku. Wyszłam z firmy po 15 i pojechałam prosto do mojej przyjaciółki do pracy żeby wręczyć jej drożdżówki. 


Haha wydaje mi się, że wyszło uroczo. 

Potem postanowiłam pójść na mały spacer do parku, aby trochę odpocząć i posiedzieć na ławeczce, bo ten dzień był wyjątkowo zabiegany. 


To jest park w samym centrum Krakowa, nie jest może zbyt cichy, ale za to urokliwy. 

Siedząc tak na ławce przeglądałam too good to go i wyskoczyła mi możliwość odbioru sushi w pobliżu. Także nie wahałam się ani chwili, zabookowałam i pognałam odebrać paczkę. Potem prosto pojechałam do chłopaka, byłam u niego jakoś chwilę po 17, a on czekał na mnie na przystanku autobusowym. Uwielbiam ten moment. W domu chwilę odpoczęliśmy i pojechaliśmy na zakupy, wieczór spędziliśmy jedząc sushi i oglądając serial "Krucjata". 


Takie dwie tacki kosztowały 30 zł, więc cena świetna, a smak... przepyszny! 


W sobotę jechaliśmy w góry, ale ja od razu uprzedziłam mojego lubego, że nie zrywam się wcześnie z łóżka. Także na spokojnie wstałam sobie po 8 i wyjechaliśmy ze 40 minut później. Tego dnia po raz kolejny "zdobywaliśmy" Morskie Oko. Cała trasa była bardzo przyjemna i w obie strony zajęła nam nieco ponad 4h. 



Wróciliśmy tam po 1,5 roku :) 

W drodze powrotnej do Krakowa wstąpiliśmy do restauracji po kuchennych rewolucjach Magdy Gessler. Uwielbiam ten program, ale jej osobę nieco mniej. Restauracja była bardzo przyjemna, jedzenie też świetne. 


Moje danie po lewej - rumiana pierś z kurczaka z oscypkiem i bekonem, ziemniaki w mundurach i mizeria z twarogiem
Chłopaka po prawej - pieczeń cielęca w sosie własnym z puree chrzanowym i warzywami duszonymi

Moje danie było super, ale mizeria totalnie bez smaku, bez przypraw. To danie, które zamówił sobie chłopak było daniem od Gesslerowej, wiecie tym, co podają na kolacji. Ponoć było pyszne, ja akurat nie lubię takiego mięsa, ale spróbowałam ziemniaków z puree chrzanowym i było bardzo dobre. A restauracja nazywa się rumiane i pieczyste - w Nowym Targu. Rewolucje były tam w marcu tego roku. 


W niedzielę postanowiliśmy, że zrobimy pierogi z truskawkami, niestety za głównym składnikiem bardzo się najeździliśmy, bo w niedzielę ciężko było kupić. Na szczęście się udało :) 


Wyszło prawie 60 sztuk, nieskromnie powiem, że bardzo dobre. 

Tego dnia się także oboje dopakowaliśmy, chociaż jeszcze kilka rzeczy, takich jak kosmetyki będę musiała dołączyć. Wieczorem pojechaliśmy do McDonalda, bo oboje mieliśmy ogromną ochotę!


Oczywiście cola zero hahah

Na noc zostałam u Szymka, tak przyjemnie nam się siedziało, że nie chciałam wracać do siebie. Poza tym mój brat wrócił do Krakowa na stałe, więc już totalnie zero ochoty. Nie myślcie, że go nie lubię, po prostu nie lubię mojej mamy przy nim.

Rano wspólnie się z Szymkiem zebraliśmy i każde z nas poszło do pracy. Zaraz po niej pojechałam po przyjaciółkę i skoczyłyśmy na ramen, który okazał się ohydny. Serio. Smakował jak spaghetti. 


Jadłyśmy w RamenTu i totalnie nie polecam. Całe popołudnie się źle czułam. 


Piszę ten wpis już kupe czasu, bo ciągle ktoś mi wchodzi, przeszkadza, coś ode mnie chce. Gdy mój brat jest w domu rodzinnym, to jest tutaj zupełnie inny klimat. Koniec końców uważam, że chyba lepszy.









czwartek, 6 czerwca 2024

nagranie sprzed 10 lat & drożdżówki

 Czwartek, 21:45



To będzie szybki wpis, bo już dosłownie padam. 

Miałam bardzo ciężki dzień w pracy, ale byłam na to przygotowana. Na szczęście jutro już powinno być luźniej. Po powrocie do domu wzięłam się za zrobienie drożdżówek z budyniem i truskawkami. Może nie są to najbardziej estetyczne wypieki jakie udało mi się zrobić, ale w smaku są wyborne. 


Zjadłam połowę tego, co na zdjęciu. I myślę, że jutro zjem jedną całą do kawki. Reszta jest już popakowana i czeka na rozdanie. 

Zdjęcia Maffina dla atencji :) 


Jak zaśnie w tej pozycji to ja mogę zapomnieć o wygodnym ułożeniu się do snu :) Jest sporym kotem i na prawdę zajmuje trochę miejsca na łóżku. 


Ale jego ulubionym miejscem w lecie jest balkon. Ma na nim dwa drapako-leżanki, ale i tak zazwyczaj śpi na łóżku. Bardzo podoba mi się to zdjęcie, patrzcie jaki ładny cień rzuca :)

środa, 5 czerwca 2024

rozwiązałam zagadkę stulecia

 Środa, 17:19



Ostatnio zastanawiałam się intensywnie dlaczego niekiedy stawiam chłopaka wręcz w roli Boga. Podświadomie myślę, że odpowiedź na to pytanie znam już od dłuższego czasu. Ja gdy byłam dzieckiem, to nie miałam żadnego męskiego wzorca postępowania, od mojego ojca uczyłam się jedynie tego co najgorsze i jak nie traktować drugiego człowieka. Nie wiedziałam co to kochające się małżeństwo czy szczęśliwa rodzina. Pamiętam jaki szok przeżyłam kiedy jechałam samochodem z moją ówczesną przyjaciółką i jej tatą, a on normalnie z nami rozmawiał. Czaicie? Byłam pod wrażeniem tego, że ojciec gada z córką, bo ja sama nigdy tego nie doświadczyłam. Pamiętam też, że ta sama przyjaciółka powiedziała mi kiedyś, że tata kupił jej całą skrzynkę małych jabłuszek żeby mogła sobie nosić do szkoły. To wywarło we mnie takie zdziwienie, no bo jak to... ojciec dba o dziecko? Niedowierzanie. Teraz, w życiu dorosłym doznaje podobnych szoków. Przykładowo ostatnio na komunii bratowa Szymka powiedziała, że ona z mężem codziennie stara się chodzić na spacer. I pewnie zastanawiacie co w tym jest takiego wyjątkowego, co nie? Ja po prostu nie mogę uwierzyć, że małżeństwo może być szczęśliwe, że mogą chcieć spędzać razem czas. Ja pamiętam jedynie kłótnie i wyzwiska. Podobnego "mini zawału" dostałam kiedy słuchałam o tym, że brat mojego chłopaka ma wziąć swoje dziecko do lekarza. 

Wydaje mi się, że głównie dlatego uważam, że trafiłam na tak zajebistego chłopaka, bo męski wzorzec, za jaki miał uchodzić mój tata, postawił poprzeczkę wyjątkowo nisko. Dlatego gdy teraz Szymon chce spędzać ze mną czas, kupuje mi prezenty lub zwyczajnie się o mnie troszczy, to ja uważam to za coś niesamowitego. W rzeczywistości jest to normalne zachowanie mężczyzny w związku. 

Mam nadzieję, że to, co napisałam wyżej pozwoli Wam lepiej zrozumieć mój tok myślenia. Uważam że związek z Szymkiem wiele mi dał i to nie tylko jeśli chodzi o takie podstawowe rzeczy jak to, że mam chłopaka, ale przede wszystkim widzę jak może funkcjonować normalna rodzina. 

A teraz odejdźmy od tematu. 

Niedawno wróciłam do domu. Postanowiłam usiąść sobie na chwilę na balkonie z kawką i coś tutaj napisać. Czekam na chłopaka, ma niedługo przyjechać i wybieramy się na basen, już się nawet przebrałam w strój. Za chwilkę lecę jeszcze zmyć makijaż, się spakować i będę gotowa. Jeśli o pakowaniu mowa, to wczoraj wyciągnęłam walizkę i za chwilkę przerzucę tam trochę rzeczy. Jedziemy samochodem, więc nie mam limitu wagowego, nie zamierzam się więc ograniczać. Nie wiem czy w ogóle Wam o tym wspominałam, ale jedziemy do Czarnogóry razem z braćmi Szymka i ich rodzinami. Obiecałam sobie, że na tym wyjeździe będę korzystać ile się da. Ostatni raz na takich wakacjach byłam przed klasą maturalną, nie liczę tutaj wyjazdu do Hiszpanii, bo jednak pracowałam tam na pełen etat, a czasami więcej. Cieszę się na ponowne chodzenie po plaży ze słuchawkami w uszach, czytanie książek, szum wody. Pomimo że jadę tam z innymi, to mam nadzieję, że nikt nie będzie miał mi za złe, że chcę też trochę czasu spędzić sama. Potrzebuję tego. 

Wczoraj wieczorem czytałam też trochę swoich wpisów na photoblogu. To niesamowite, że gdy czytam te rzeczy to czuję jakbym cofnęła się w czasie. Dokładnie przypominam sobie uczucia, które mi wtedy towarzyszyły, emocje, strach. W jednym wpisie, sprzed 11 lat, targana samotnością napisałam: "mam nadzieję, że gdy będziesz to czytać (w domyśle: kiedy ja w przyszłości będę to czytać), to przy Twoim boku będzie chłopak, narzeczony czy nawet mąż abyś miała iść i do kogo się przytulić. Ja teraz nie mam nikogo, ale wiem, że to kwestia czasu." 

Idę się pakować, a potem basenik! 

wtorek, 4 czerwca 2024

stalker? too good to go, photoblog

 Wtorek, 22:30



Hej dziewczyny :) 

Po pracy pojechałam do galerii, chciałam sobie kupić suszone mango na wagę, a przy okazji chwilę popracować, bo pamiętałam, że jest tam work space. To była zła decyzja, miejsce kompletnie mi nie podeszło i finalnie udało mi się zrobić tyle co nic. Przypadkiem kupiłam natomiast paczkę z too good to go. Korzystałam z tej aplikacji drugi raz i tym razem skusiłam się na Starbucksa. Wcześniej byłam w tej kawiarni może ze dwa razy na pumpkin spice latte i to by było na tyle, nigdy tam nic nie jadłam, bo jest mega drogo. 


Za paczkę zapłaciłam 22,50 zł. W środku był rogalik z szynką, serem i sosem czosnkowym. Zjadłam go od razu, był taki średni, to znaczy świeży, ale zero warzyw. To po prawej to dwa kawałki sernika cytrynowego i uwierzcie mi to jest mini porcyjka, na zdjęciu może wydawać się okej, ale nie dajcie się zwieźć. Podzieliłam się tym z mamą, było pyszne. 
Sama nie wiem czy warto, ja kupiłam bardziej z ciekawości i żeby spróbować czegoś innego. A wy macie doświadczenie z tymi paczkami? Ja widziałam na tik toku, że czasami serio ludzi dostają dużo jedzenie i dobre jakościowo rzecz. 

Po powrocie z galerii tylko się szybko ogarnęłam i poszłam na korepetycje, minęły bardzo przyjaźnie, uwielbiam tę dziewczynkę. Na dodatek zaprosiła mnie na wystawę sztuki organizowaną przez swoją szkołę, chodzi do liceum plastycznego. Mam w planie się wybrać oczywiście.

Przed chwilą wykupiłam dostęp do photobloga, bo teraz niestety trzeba za niego płacić. Nie wiem czy kojarzycie, ale zanim założyłam tego bloga, to działałam właśnie tam i to od 2011 roku. Myślałam nad tym już od paru miesięcy i w końcu zdecydowałam, że chciałabym zachować wpisy, które tam zamieszczałam. Mam do nich ogromny sentyment, a niestety konto bez aktywnej subskrybcji zostanie usunięte. Także mam teraz 3 miesiące (bo na tyle sobie wykupiłam dostęp), aby wszystko skopiować. Oczywiście są tam setki wpisów, więc to sporo roboty. Nie chcę natomiast pozwolić żeby te wspomnienia przepadły, poza tym domyślam się, że na starość fajnie będzie poczytać o problemach 14-letniej mnie :) 

Jeszcze jedna rzecz się tyczy photobloga, a mianowicie mam tam stalkera. Może przesadzam, ale nie wiem jak to inaczej nazwać. Normalnie gość pisze do mnie od kilku lat, no z pewnością dobrych 10. Wypytuje się co tam u mnie, składa życzenia świąteczne, urodzinowe. 


Nawet jak nie odpisuje mu latami, to i tak dzielnie wysyła te wiadomości. Kiedyś bardzo chciał się ze mną spotkać, mówił że przyjedzie itd. Dzisiaj kiedy się zalogowałam także napisał. Co więcej, gość pamięta chyba więcej szczegółów z mojego życia niż ja sama. Nie wiem czy się chwalę czy żalę pisząc to. Ja chyba po prostu jestem zaintrygowana, że można być tak wytrwałym w czymkolwiek. 

No nic, ja uciekam spać. Jutro widzę się z chłopakiem, zanim przyjedzie wieczorkiem to chciałabym się spakować. W przyszłym tygodniu wyjeżdżamy na wakacje. 


poniedziałek, 3 czerwca 2024

złe wróżby matuli

 Poniedziałek, 21:05



Ja już leżę w łóżku, jestem mega zmęczona dzisiejszym dniem. O 6:30 byłam już w pracy, a zaraz po niej pojechałam kupić prezent dla mamy, miała urodziny, więc zaopatrzyłam ją w bon na masaż, pięknego kwiatka, a także szampon i odżywkę do włosów. Po drodze zrobiłam jeszcze zakupy spożywcze, a w domu przysiadłam z kolei do pracy, bo mam ogromne zaległości. To zajęło praktycznie cały mój wieczór, udało mi się jeszcze tylko zrobić sałatkę na kolacje, a także na jutro i to by było tyle. 

Napisałam też dzisiaj do chłopaka, że mam ochotę jechać w weekend w góry, konkretnie nad Morskie Oko. Już kiedyś tam byliśmy, na początku naszego związku, więc pomyślałam, że fajnie będzie wrócić latem. Od razu wszystko zarezerwował tzn. parking, bo trzeba go kupić z wyprzedzeniem, a także bilety. Super, bo mam nadzieję, że zaoszczędzi nam to trochę czasu na stanie w kolejkach, a pogoda ma być piękna, więc domyślam się, że będą niemałe. 

Dostałam dzisiaj wykład od matki dlaczego nie powinnam wyprowadzać się z domu. O Boziu... Dowiedziałam się z niego, że całą pewnością zostanę zdradzona, że ktoś się mną zabawi, zostawi, wyrzuci itd. Aż nie chce mi się o tym pisać. 

bilans:

śniadanie: omlet z dwóch jajek z dżemem

obiad: makaron z mieszkanką chińską i tofu

kolacja: sałatka i pół bułki z serkiem kanapkowym

dodatkowo: 2 brzoskwinie, paluszki chlebowe 

Powolutku będę wracać do pisania bilansów, jak za starych dobrych czasów. 

niedziela, 2 czerwca 2024

wielki płacz

 Niedziela, 18:07



Dzisiaj skończył się mój "urlop" u chłopaka. Nawet nie wiecie jak ryczałam, dosłownie krokodyle łzy. Nie tylko z tego faktu, że musiałam wrócić do domu, bo w końcu nic złego mi się tu nie dzieje, ale też dlatego, że coraz częściej zdaję sobie sprawę, że nie potrafiłabym już żyć bez S. I mówię to całkowicie poważnie. Gdyby nie on to myślę, że już dawno bym się załamała psychicznie. Cały czas wydaje mi się, że nie jestem dla niego wystarczającą dobra. Zgrabna, ładna, inteligentna, wykształcona, oczytana. Na prawdę uważam, że Szymek mógł trafić lepiej. Dobija mnie to i chwilami jest mi wstyd za samą siebie. 

Mama dzisiaj wróciła z wakacji, mogłaby być w lepszym humorze, ale nie narzekam. Tak jak wcześniej wspomniałam, ja i kot też wróciliśmy od chłopaka. Wydaje mi się, że Maffin jest z tego faktu niezadowolony, chyba polubił nowe mieszkanie. Ja też jestem niezadowolona. Chciałabym w najbliższym czasie zamieszkać z S., ale z racji tego, że to jego mieszkanie lepiej bym się czuła gdyby to on wyszedł z taką inicjatywą. Mi się nigdzie nie śpieszy i myślę, że warto jeszcze trochę poczekać na takie "zaproszenie". 

Idę sobie za chwilkę zrobić kolacje, będą opiekane ziemniaczki z piekarnika z sosem czosnkowym. Lecę też się wykąpać, mam ochotę (to zabrzmi dziwnie) na dużą ilość mydła antybakteryjnego, tak żeby skóra aż skrzypiała. Uwielbiam to uczucie idealnej czystości. Potem nakładam dużą warstwę balsamu do ciała i jest perfecto. 

Jest już niemal połowa roku, a moje postanowienia noworoczne leżą i kwiczą. Jeden cel już w pełni zrealizowałam, 2 są w trakcie, ale cała reszta totalna maskara! Jakoś nie mogę się zmobilizować. 


sobota, 1 czerwca 2024

trochę zdjęć jedzenia, dzień dziecka, Maffin na plaży

 Sobota, 19:43



Hej!

Rano zrobiłam nam pyszne śniadanie, a potem postanowiliśmy zrobić dzień dziecka kotu i zabraliśmy go na plażę. Warunki były idealne, bo nie było zbyt gorąco i plaża była niemal pusta. Niestety Maffin nie był zachwycony i nie chciał chodzić po piasku. Podobała mu się jedynie podróż samochodem, bo jeździć uwielbia. 


Chciałam dać mu fajne wspomnienia (o ile to możliwe), ale wyszło jak wyszło.

W domu odpoczęłam i przygotowałam obiad. Potem pojechaliśmy do castoramy, bo potrzebowaliśmy haczyków i kijka, który podtrzyma kwiatka. Weszliśmy też do sklepu na małe zakupy spożywcze. 

Resztę wieczorka zamierzam spędzić na kanapie oglądając tik toki lub coś w telewizji. Wczoraj obejrzałam Love Rosie i bardzo mi się podobało. 

A teraz trochę zdjęć jedzenia z ostatnich dni. 


Naleśniki - 1 z nutellą, 1 z dżemem i 1 z masłem i cukrem (po francusku)


Siekane kotleciki z kurczaka z kukurydzą, podane na rukoli 


Domowe bułeczki z guacamole, sałatą i mozarellą


Jajecznica i kanapki


To obiad z dzisiaj i był wybornyyyy. Na patelni przesmażyłam cebulę, paprykę i bakłażana, następnie dodałam trochę skrobi ziemniaczanej, a potem śmietany i przyprawiłam. Taką mieszkankę położyłam na ugrilowanego kurczaka i posypałam serem. Ziemniaczki natomiast podgotowałam i wrzuciłam do piekarnika z przyprawą do ziemniaków i odrobiną oliwy. Wszystko podałam z sałatką (sałata, pomidor, ogórek) i polałam sosem balsamicznym z dodatkiem truskawek. Bardzo zwracam uwagę na dużą ilość warzyw, więc taki obiad był idealny. 


Jabłka i truskawki upieczone pod kruszonką


Galaretka z dużą ilością truskawek 


No i zwykłe kanapeczki. Ostatnio zwykły ser żółty (który uwielbiam) zamieniłam na mozarelle light.