Poniedziałek, 14:22
Nie było mnie tu ponad tydzień, co według moich standardów jest czasem niebotycznie długim. Nadal jestem na wakacjach w Czarnogórze, ale na szczęście wyjazd już pojutrze. Te wakacje... to dramat. Pozwolę sobie nazwać to najgorszymi wakacjami w moim życiu, aby mieć pewność, że już więcej nic podobnego (tudzież gorszego) mi się nie przytrafi. Okej, zacznijmy od początku.
Wyjazd. Wyjazd zaplanowany był z Rzeszowa, wszystkim kazali przyjechać kilka godzin wcześniej żeby się przygotować, więc my w pędzie byliśmy na miejscu już koło 15. I po co? Okazało się, że nikt nie jest gotowy, spakowany, a my spędziliśmy całe popołudnie jak idioci siedząc na kanapie. W planie był grill, na którego przygotowałam masę jedzenia, po czym okazało się, że jednak jest odwołany, no bo tak.
Cała droga busikiem minęła bardzo spokojnie i przyjemnie, ja nałykałam się leków i spałam jak zabita. Na miejsce dojechaliśmy w niedzielę około godziny 15. Willa, w której jesteśmy jest piękna, na dodatek mamy basen, ale... mieszkamy na takim zadupiu, że tu nawet psy dupami nie szczekają czy jak to się mówi. Dosłownie tutaj nie ma NIC, wszędzie trzeba jechać samochodem, do którego prowadzenia uprawnienia ma tylko jedna osoba. Może to i moja wina, bo przed wyjazdem nie obczaiłam miejscowości, ale z drugiej strony na nic by się to zdało, bo brat Szymka zarezerwował wszystko i wpłacił zaliczkę bez naszej wiedzy, jedynie napisał "nic już się nie da zmienić, wszystko jest zaklepane". Aaa... brat Szymka. To jest chyba dłuższy temat do rozmowy, ale ograniczę się do kilku prostych wyrazów. Palant. Głupek. Gbur. Zjeb. Normalnie się nie można przy nim odezwać. Ostatnio jechali do jakiegoś miejsca kultu religijnego i powiedziałam zwyczajnie, że ja nie jadę, bo mnie takie miejsca nie interesują, to ten od razu do mnie "no to super, będzie lżej, więcej miejsca bez Ciebie". I ciągle rzuca takimi tekstami, nie tylko do mnie, ale do wszystkich, na dodatek drze się na żonę lepiej niż zawodowy żołnierz. No po prostu palant! Szymek mówi, że taki ma charakter, ale dla mnie to najgorsze wytłumaczenie ze wszystkich. Chamstwa nie można tolerować - nigdy!
Kolejna rzecz - jeszcze w drodze dostałam okres, więc cierpiałam niemiłosiernie. A jak tylko mi się skończył, to się... uwaga... uwaga... rozchorowałam się! Katar, ból gardła, zatok, gorączka, a teraz mam kaszel. Jak tylko ja się trochę podleczyłam to mój chłopak dostał poparzenia słonecznego pomimo filtra 50+ i leżenia pod parasolem. Jest cały piegowaty, a taka skóra jest podobno bardzo wrażliwa na promienie słoneczne. Gdy byliśmy w restauracji sami to ledwo zamówiliśmy jedzenie, a on mi w momencie powiedział, że jemu jest słabo, niedobrze i zaraz zemdleje, więc żebym leciała się zapytać o numer na pogotowie. Nawet nie wiecie jak się przestraszyłam. Tutaj nikt nie mówi po angielsku, wszędzie brak zasięgu, a my byliśmy daleko od domu. Na szczęście po chwili mu przeszło i obyło się bez wzywania karetki.
Byliśmy na dwóch wycieczkach. Po nich powiedziałam pas, bo to był jakiś nieśmieszny żart. Jedna to był "rejs" "łodzią" po jeziorze... jezu nic nudniejszego w życiu nie przetrwałam. Słowo "łódź" specjalnie napisałam w cudzysłowie, bo to w rzeczywistości był jakiś stary kuter rybacki, a nie łódź. Przed wyjazdem prosiłam Szymka żebyśmy nie jechali, bo oglądałam filmiki i wiedziałam, że to będzie jakiś bubel to się wszyscy uparli. Zapłaciliśmy za to ponad 100 euro - od pary i okazało się, że utopiliśmy tą kasę bo wycieczka była do dupy. Na dodatek potem się jeszcze uparli na knajpę, w której jadł Robert Makłowicz... piszę, że jadł, bo z pewnością nie polecał. To nawet nie była knajpa, tylko jakaś speluna, a jedzenie było okropne. Inna wycieczka to wejście do ruin fortu (na górze) podczas 40 stopniowego upału. Ruiny okazały się dwoma rozpadającymi się ścianami... nic więcej.
Na dodatek... umawiamy się dajmy na to na wyjazd o 9, ja wstaję wcześniej, wszystko szykuję żeby być gotową, schodzę na dół, a Ci se jeszcze w piżamach siedzą i nigdzie nie śpieszą. I to nie jest jednorazowa sytuacja, tylko tak jest CIĄGLE. I to jest także powodem tego dlaczego aktualnie jestem pokłócona na śmierć z chłopakiem. Mieliśmy dzisiaj jechać na wycieczkę, więc ja wczoraj wieczorem wróciłam wcześniej z plaży, wszystko przygotowałam, ciuchy naszykowane, kanapki ogarnięte, stroje spakowane. No wszystko. Gdy towarzystwo wróciło z wycieczki w góry (my nie byliśmy, bo S. jest poparzony), to powiedziałam S. żeby poszedł się zapytać, o której wyjeżdżamy. Już była późna godzina, więc ja się położyłam do łóżka i nie schodziłam na dół. Wrócił i powiedział, że nie jedziemy, bo im się nie chce, bo są zmęczeni. No i wściekłam się szczerze mówiąc jak osa, bo uważam, że skoro razem przyjechaliśmy to powinniśmy trzymać się planów, a nawet jeśli nie to, to chociaż szanować się na tyle żeby wspólnie ustalić inny. Tymczasem czuję się jak 10 latka na wakacjach z rodzicami. Od początku wyjazdu nie zrobiliśmy dosłownie NIC o co prosiłam, bo brat Szymka wielki pan i władca zawsze decyduje inaczej.
Jestem wściekła i chce mi się płakać. Bo nie dość, że zmarnowałam na ten wyjazd cały swój urlop, to jeszcze mase kasy! A jeśli o kasie mowa, to kolejny powód mojej frustracji. Pytałam się S. przed wyjazdem chyba z 20 razy jak nie więcej ile będzie kosztować wyjazd, bo chciałabym się przygotować, to za każdym razem dostawałam odpowiedź, że ja mam się tym nie interesować, bo on wszystko ogarnie. Jak tylko dojechaliśmy, to było trzeba zapłacić resztę za pobyt, wspaniali organizatorzy wyjazdu nie zapytaliśmy się czy można zrobić to przelewem (a okazało się, że nie i trzeba mieć gotówkę), więc musieliśmy jeździć po mieście i wypłacać hajs. A uwierzcie mi, że znalezienie bankomatu na tym zadupiu to jak trafienie w totka. Znaleźliśmy, jasne i nawet nie powiem Wam ile hajsu straciłam na wypłacie z bankomatu. Bo nie dość, że kurs był powyżej 5! to jeszcze zapłaciłam ogromną prowizję, bo bankomat nie był z sieci Euronetu, a innego nie było. I tutaj mówię, że jasne S. też wypłacił, ale wiadomo, że było trzeba więcej dołożyć i też chciałam mieć coś dla siebie. Wszystko co rozmieniliśmy w pl poszło na zapłatę za domek, a i tak było trzeba wypłacić.
Na dodatek trafiliśmy na awarie w kraju i co rusz nie ma prądu. A jak prądu to też internetu i wody...
Zostały dwa dni wyjazdu. Jak tak dalej pójdzie to wrócę do polski jako singielka.