środa, 17 grudnia 2025

Byłybyście ze mnie dumne

 Środa, 08:19



Muszę Wam się do czegoś przyznać. Pisząc tutaj mój poprzedni post w głębi duszy wiedziałam, że nie będzie on tym ostatnim. Tak jakby podświadomość mi mówiła, że mam jeszcze jakiś rozdział do dokończenia, coś do zamknięcia. I tak oto, kilka miesięcy później jestem tutaj z powrotem. Nosiłam się z tym od jakiegoś miesiąca, a dzisiaj wychodząc rano do pracy postanowiłam wziąć laptopa i stworzyć jakiś wpis. Nie było mnie 4 miesiące, a w moim życiu przez ten czas sporo się zmieniło, poniżej taki mały update dla Was o rzeczach mniej i bardziej ważnych. 

1. Płakałam niezliczoną ilość razy. Serio. Chyba w całym swoim życiu się tyle nie wypłakałam, co przez ten czas, ale właściwie dobrze mi to zrobiło. Teraz jest już zdecydowanie lepiej. 

2. Wróciłam do pracy w pełni stacjonarnej. Dopiero od grudnia. Jest to z pewnością rzecz, która mnie uratowałam przed ciągłym płaczem w domu w poduszkę. Nigdy nie myślałam, że bycie 5 razy w tygodniu w biurze będzie mnie tak cieszyć, a jednak tak jest. 

3. Od stycznia zaczynam nowy projekt w pracy. Bardzo fajny, bardzo rozwijający, ale zarazem ciężki. Natomiast doświadczenie jakiego w trakcie niego nabiorę pozwoli mi na szybszy awans. 

4. Przeczytałam wiele książek. Głównie kryminały, ale cieszę się, że ponownie się w to wciągnęłam. Zawsze to bardziej wartościowe niż przeglądanie tik-toka. 

5. Zaczęłam dbać o właściwą suplementację. To mocno daje mi po kieszeni. Odpowiednie, lepsze suplementy, są szalenie drogie. Przykładowo za miesięczną kurację fertistimem płacę 125 zł, a to tylko jedna rzecz. Do tego dochodzi mi jeszcze magnez, aschwaganda i leki dla kobiet. 

6. Zaczęłam także bardziej dbać o włosy. Kupiłam sobie darsonvala, regularnie robię peeling, olejuje, a nawet suszę! Kupiłam sobie też jakaś super drogą (jak na moje standardy) wcierkę. Widać niesamowite efekty, a włosy dodają mi pewności siebie. 

7. Razem z S. pojechaliśmy na wyjazd urodzinowy, który mu zorganizowałam. Mała miejscowość, zaraz obok Soliny. Było bardzo uroczo, na dodatek mieliśmy super domek z jacuzzi. W dzień zwiedzaliśmy tamę, chodziliśmy w góry, a wieczorami smażyliśmy kiełbaski i wylegiwaliśmy się w ciepełku. Bosko! 

8. W listopadzie spędziliśmy także ponad dwa tygodnie w Tajlandii. Och wspaniała wycieczka. Słońce, plaża, palemki, słoniki, mnóstwo zwiedzania! Kompletnie inny świat. 

Jak widzicie, to wcale nie był okropny czy tam stracony czas, ale muszę przyznać, że był dla mnie ciężki. Ale to tak cholernie ciężki, że idę o zakład, że przeżyłam jakieś załamanie nerwowe i to chyba pozwoliło mi jakoś inaczej spojrzeć na swoje życie. Moja relacja z S. uległa drastycznej zmianie i to właściwie z minuty na minutę. Po prostu w któryś dzień zapytałam go jak spędzamy naszą rocznicę (mamy rocznicę w święto Trzech Króli, co oznacza, że zawsze trzeba coś wcześniej organizować, bo to długi weekend i inni ludzie też chcą gdzieś wyjechać), a on mi odpowiedział, że "możemy sobie iść do restauracji, nic takiego, to nie jest okrągła". Niby nie powiedział nic takiego, prawda? Ale czasami tak jest, że przymykacie oko na kilkanaście małych rzeczy, a gdy w pewnym momencie dojdzie kolejna, która niezbyt Wam pasuje, to zwyczajnie pękacie. Ja serio przez te trzy lata związku dawałam z siebie 110% procent, robiłam wszystko. Prałam, sprzątała, gotowałam, prasowałam, organizowałam randki, kupowałam prezenty, S. ma ubrania tylko wyłącznie takie, które ja mu kupiłam, nic więcej. Serio związek ze mną to jak wygrana w totka. Więc kiedy usłyszałam, że on nie potrafił nawet zorganizować rocznicy (bo do restauracji to my w każda sobotę chodzimy, to nic takiego), zwłaszcza po tym jakie piekło zapewnił mi w tym roku, to po prostu pękłam. Powiedziałam mu tylko wtedy, że mnie zawiódł, ale w moim umyśle było coś takiego jakby pękł balonik. No i z dnia na dzień przestałam się starać. To nie jest robienie mu na złość, ja już po prostu nie czuję takiej potrzeby. I chyba to była największa zmiana w naszym związku jaką kiedykolwiek mieliśmy przez te trzy lata. Bo teraz umawiamy się na jeden dzień w tygodniu i razem sprzątamy mieszkanie, wymieniamy się gotowaniem, w jednym tygodniu ja robię pranie, a w kolejnym on, przestałam prasować jego rzeczy i ogarniam tylko swoje. Skończyło się też robienie mu śniadanek i kolacyjek i teraz głównie S. przygotowuje je dla mnie. A no i rozpieszczanie prezentami także się skończyło - w tym roku na święta już dostał ode mnie prezent w postacie poduszki do samolotu za całe 20 zł. To tyle. Prosto i symbolicznie. To moje "zachowanie" przeniosło się także na innych ludzi, nie robiłam już prezentów osobom z jego rodziny, ba! nawet swojej nic nie daje. Święta także olałam i powiedziałam Mamie, że jadę do rodziców S. W rzeczywistości święta spędzam sama. Może nie tak całkiem sama, bo S. się uparł, że ze mną zostanie (swoim rodzicom z kolej powiedział, że będziemy u mojej mamy). Wcale go o to nie prosiłam, wręcz przeciwnie, namawiałam go aby pojechał, bo ja nie zamierzam w żaden sposób tych świąt obchodzić - nic nie gotuję, nie piekę, nie sprzątam specjalnie. Wydaje mi się, że byłybyście ze mnie dumne, że tak się postawiłam i zdecydowałam zawalczyć o siebie. Chociaż jeśli mam być szczera nie było to zbyt trudne, a przyszło mi samoistnie. Dzięki temu, że teraz dzieliśmy się obowiązkami z S. ja mam zdecydowanie więcej czasu dla siebie. Właście dlatego zaczęłam znowu czytać, przez ostatnie 3 miesiące przeczytałam jakieś 10 książek! Chodzę nawet do pracy na późniejszą godzinę, bo już nie mam tylu obowiązków po powrocie do domu. Serio nie myślałam, że to aż tyle zmieni w moim życiu i jestem z siebie cholernie zadowolona. 

Miałam też przygotowane zdjęcia, które chciałabym Wam pokazać, ale niestety coś nie chcę się przesłać, a ja też jestem zmuszona wrócić już do pracy. W kolejnym poście napiszę o moich planach na kolejny rok. Nie będą to żadne postanowienia, ale zwykłe luźne plany. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz