Środa, 09:46
Cześć!
Miałam się odzywać w ciągu długiego weekendu, ale szczerze mówiąc byłam tak zabiegana, że zwyczajnie czasu mi nie starczyło. A uwierzcie było o czym pisać! Zacznijmy więc.
W piątek Szymon przyjechał po mnie po 17 i wspólnie pojechaliśmy do niego do mieszkania. Chwilę odpoczęliśmy, a potem pojechaliśmy pozałatwiać kilka spraw. Przede wszystkim oddaliśmy jego ubrania dla potrzebujących, zatankowaliśmy i zrobiliśmy zakupy w Lidlu. W domu S. sprzątał, a ja robiłam nam na kolacje burgery i frytki ze słodkich ziemniaków. Do tego zimne białe wino, no mówię Wam.. raj!
Sobota była niezwykle emocjonująca. Wyciągnęłam S. do mojej starej działki, o której Wam ostatnio pisałam. Najpierw zobaczyliśmy źródełko w kształcie serca, później klasztor, a na końcu poszliśmy właśnie w poszukiwaniu działki.
Było bardzo ciężko, wszystko się na maksa pozmieniało, w końcu nie było mnie tam jakieś 15 lat! I gdy się już w końcu poddałam i stwierdziłam, że nie znajdę właściwej drogi (bo np. dom już jest zastąpiony innym i go nie widzę), to w drodze powrotnej skręciłam jeszcze w jedną uliczkę i bach! Był tam! Co prawda postawione zostało nowe ogrodzenie, więc nic kompletnie nie widziałam, ale... Wiecie co zostało otworzone w miejscu, w którym jakby nie było porzucił mnie mój ojciec? Hotel dla zwierząt. Ale nie taki zwykły, bo hotel dla zwierząt porzuconych. Byłam bardzo poruszona tym faktem. Tej nocy spędziłam sporo czasu na telefonie i szukałam zdjęć tego jak dom i cały teren wokół niego wyglądają aktualnie. Mam dosyć mieszane uczucia. Z jednej strony jest mi przykro, bo czuję się jakby ktoś deptał dosłownie moje wspomnienia z dzieciństwa. Gdzie jest mój skalny ogródek, kwiaty w kształcie serca, winorośla, altanka, zabawki, lodówka z plakatem coca-coli, ozdoby na ścianach, stare kredensy mojej babci... Z drugiej, cieszę się, że to miejsce służy teraz takiemu celowi, bo jak wiecie zwierzęta kocham całym sercem. Nie wszystko jednak uległo takiemu zatraceniu...
Ale teraz wracając do soboty. Spędziliśmy w tej wsi ładnych pare godzin, na pełnym słońcu.. Do domu wróciliśmy koło 16, odpoczęliśmy i wieczorem pojechaliśmy na sushi. To miała być niespodzianka od Szymka, bo nigdy nie jedliśmy sushi na mieście, okazało się, że zarezerwował termin na następną sobotę. Mimo to udało nam się dostać stolik, a to najlepsza restauracja z sushi w Krakowie, więc łatwo nie było! Ceny były kosmiczne. My zamówiliśmy jeden z tańszych zestawów czyli 28 kawałków sushi za 200 zł, na szczęście mój logiczny umysł kojarzył, że są tam zniżki studenckie i zgadnijcie ile.. 50% taniej :) Ale nam się udało! Gdybyście były ciekawe co to za lokal, to jest to Sushi 77 na ulicy Poselskiej, zaraz obok Rynku.
Wiedziałam, że powrót tam będzie trudny, ale zaskakujący :) cieszę się, że jednak się tam wybrałaś i to miejsce ważne dla Ciebie w wspomnieniach jest wykorzystane na taki cel. I jaki przypadek z tym basenikiem! Zdjęcie urocze naprawdę, szczęśliwe dziecko :) czas przemija i są momenty, że ciężko zaakceptować tamte chwile, które już minęły, ale zawsze można sprobować je odtworzyć :) fajnie, ze milo spędziliście weekend, oby więcej takich
OdpowiedzUsuń