Piątek, 20:48
Wypiłam butelkę wina. Zwalam na nią fakt, iż ten wpis będzie bez ładu i składu.
Ogólnie większość dnia była naprawdę w porządku. Wstałam po 7 i obejrzałam do końca film, który wczoraj zaczęłam. Jeszcze przed południem wysprzątałam całe mieszkanie, zrobiłam pranie, zmieniłam pościel, wysłałam paczki. A po południu byłam w bibliotece i na zakupach spożywczych... ale potem.. Wczoraj napisałam wpis, w którym twierdziłam, że muszę zająć się sobą, nie porównywać do innych , żyć swoim życiem, a dzisiaj ryczałam, bo znowu komuś się w życiu udało, a mi nie. Kilka miesięcy temu powiedziałam koleżance, że składam papiery na wymianę, a ona optymistycznie odpowiedziała "ale super, ja też złożę". I było oczywiście tak jak zwykle, ona się dostała, a ja nie. I UWIERZCIE MI NA SŁOWO, TAKIE PRZYPADKI MOGĘ LICZYĆ W DZIESIĄTKACH. Tak jest dosłownie za każdym razem. Uwierzcie mi, że chciałabym się cieszyć jej szczęściem, ale nie umiem. Jestem zbyt załamana tym, że mi nie wyszło. Mam 24 lata, rozglądam się wokół siebie i widzę, że każdemu coś się udaje. Tutaj ślub, tam dziecko, z innej strony kariera zawodowa, jakieś wakacje w ciekawym kraju, a ja mam wrażenie jakbym stała w miejscu i tak się miotała jak mucha zamknięta w słoiku. Nie chodzi o to, że im się udaje, a o to, że mi nie wychodzi. I przysięgam Wam, oby okazało się, że teraz moje życie jest ciężkie, bo przyszłość będzie usłana różami, w innym przypadku... nieważne.
Więcej nie zamierzam mówić innym o moich planach. Patrzenie na to jak inni spełniają MOJE marzenia jest dla mnie na tyle bolesne, że wolę milczeć. Ja kurwa mam nadzieję, że wszechświat mi kiedyś wynagrodzi, to wszystko co spotyka mnie aktualnie w życiu.
Mam ochotę odciąć się od niemal wszystkich.
Przepraszam, ale wyłączę możliwość komentowania tego posta. Jest on tylko dla mnie, abym pamiętała wszystkie emocje, które teraz odczuwam.
Brak komentarzy:
Nowe komentarze są niedozwolone.