Niedziela, 20:28
Mam tyle energii (oczywiście pozytywnej !), że mogłabym teraz góry przenosić, ale niestety muszę się uczyć haha :) Dzisiaj czuję się już o niebo lepiej, rano coś mnie tam brzuch pobolał, ale ogólnie znośnie. Mam nadzieję, że w przyszłym miesiącu nie dojdzie do takiej sytuacji, bo drugi raz tego nie zniosę...
Znowu nie znalazłam dzisiaj czasu żeby posprzątać, ale oprócz tego zrobiłam wszystko, co miałam zaplanowane, więc jest dobrze. Z rana pojechałyśmy z mamą na mszę za mojego dziadka, a potem na szybkie zakupy spożywcze. W końcu niedziela to dzień gotowania, a inaczej nie miałabym co do garnka włożyć. W domu znowu zaczęłam ogarniać angielski, bo wczoraj, tak jak pisałam, kompletnie nie mogłam się skoncentrować. Zaraz znowu do niego usiądę. Ugotowałam też obiady na cały tydzień, zeszło mi z tym dłużej niż zazwyczaj, bo zdecydowałam się wszystko dokładnie zważyć. Teraz już wiem na czym stoję, dobrze nie jest.
BILANS:
ŚNIADANIE: 2x maca (138), pasta z suszonych pomidorów (50), pasta z tofu (50), 2x mini papryczki nadziewane serem (74)
II ŚNIADANIE: winogrona (48)
OBIAD: kasza bulgur (61), mieszanka warzyw (34), dynia (28), tofu (62), surówka colesław (36), surówka z kapusty (12)
PODWIECZOREK: połowa kaki (42)
KOLACJA: zupa krem z pomidorów (87)
722 kcal
Od razu powiem, to głośno: nie głodzę się!
Jestem dosyć zaskoczona wynikiem, zdaję sobie sprawę, że powinno być jakiś 300-500 kcal więcej. Dzisiaj mogę, to jeszcze zrzucić na okres, bo tak jak wspominałam nigdy nie mam wtedy apetytu.
DIETA: zaliczam
AKTYWNOŚĆ: nic
NAUKA: angielski, angielski i jeszcze raz angielski...
Jak zwyklę życzę Wam bardzo produktywnego tygodnia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz