Poniedziałek, koło 15
Przed chwilą przyszłam do kawiarni żeby trochę popracować. Zamówiłam sobie pączka pistacjowego i kawę, aby jakoś się rozbudzić, ale powiem Wam, że nie jest łatwo. Żeby dotrzeć do pracy na 6:30 wstałam po 5, a dla mnie to wciąż jest jakaś nieludzka godzina. Teraz mam dwie godziny żeby porobić swoje rzeczy, a na 17:30 pędzę na 2h korepetycji. Wrócę do domu przed 20 i zapewne padnę. Nie piszę tego żeby się nad sobą użalać, ale aby kiedyś do tego wrócić i przypomnieć sobie, że kiedyś było ciężko i ile udało mi się osiągnąć.
Weekend minął mi bardzo dobrze. W piątek po pracy pojechałam do Szymka, zrobiliśmy razem zakupy, posprzątaliśmy mieszkanie i ukręciliśmy pyszne sushi. Bajka! W sobotę pojechaliśmy do Doliny Chochołowskiej. Było bardzo fajnie, ale S. jak jest zmęczony to robi się tak marudny, że ja pierdole. A męczy się szybko! Ma okropną kondycję i coś co dla mnie jest jedynie małym wysiłkiem dla niego uchodzi za zdobycie Giewontu. Mam nadzieję, że w końcu się to zmieni, bo nie zniosę tego narzekania. Po wycieczce byliśmy też w Zakopanem na jedzeniu i odkryliśmy kolejną super restauracje. W domu S. już tylko leżał, ja natomiast coś tam ogarnęłam i upiekłam brownie.
Następnego dnia S. popracował chyba z godzinkę, a ja w tym czasie ogarnęłam wszystko na obiad. Ugotowałam rosół z domowym makaronem, zrobiłam zawijasy z kurczaka w boczku na obiad i sałatkę. Upiekłam też mamie ciasteczka brownie do pracy.
No i zdjęcia z ostatnich dni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz